Ks. dr Jarosław Wojtkun: Ochrona życia wobec współczesnych wyzwań bioetycznych
Wyzwań na polu współczesnej bioetyki jest tak wiele, że nie sposób jest wyczerpać ich omówienie w czterdziestominutowym przedłożeniu. Te które zamierzam poruszyć, to raczej ich wyrywkowy wybór, dający pewne pojęcie o skali nowych wyzwań, przed jakimi stoimy dzisiaj na polu dokonań w świecie nauk genetycznych i medycznych.
Żyjemy w czasie, w którym obserwujemy niespotykany wcześniej rozwój technologii medycznych, które na obszarze bioetyki zdają się wyprzedzać nie tylko refleksję prawną, ale również moralną. Dochodzi często do zjawiska zderzenia „etyki wartości” z „etyką skuteczności”. Według tej drugiej miarą dopuszczalności moralnej działania byłaby sama możliwość techniczna. Rodzi się w ten sposób „mit skuteczności”, który wielu ludzi prowadzi do przekonania, że dobre jest to, co jest skuteczne, bez uwzględnienia godziwości użytych środków i sposobów działania. Tymczasem kryteriów postępowania nie można wyprowadzić z prostej skuteczności technicznej. Nauka i technika mają pozostawać w służbie osoby ludzkiej.
Czasem twierdzi się, że Kościół jest przeciwny postępowi technicznemu, że hamuje postęp nauki. Co jednak oznacza sam termin „postęp”? Mówiąc o kimś, że jest postępowy, wyrażamy się o nim w sposób pozytywny. Czy jednak termin „postęp” jest w każdym wypadku synonimem dobra?
Temat ten podjął Benedykt XVI w swej najnowsze encyklice. „Przede wszystkim trzeba się pytać: co prawdziwie oznacza «postęp», co obiecuje, a czego nie obiecuje? Już w XIX wieku istniała krytyka wiary w postęp. W XX wieku sformułowano to pytanie o postęp w drastyczny sposób: postęp, jeśli się mu przyjrzeć z bliska, jest postępem od procy do megabomby”.
Papież mówi tutaj o pewnej dwuznaczności postępu. O postępie nauki i techniki mówimy wówczas, gdy służą one dobru człowieka. Aby zatem postęp nauk służył dobru człowieka, musi iść w parze z rozwojem etycznym. Tylko wówczas postęp będzie służył czynieniu świata lepszym. Ale i tutaj Benedykt XVI, lubiący stawiać trudne pytania, stawia i takie: „Kiedy świat jest «lepszy»? Co czyni go lepszym? Według jakiego kryterium można ocenić, czy jest lepszy? W jaki sposób można osiągnąć to «dobro»?”
Możemy z całą pewnością stwierdzić, że nie można osiągnąć dobra tam, gdzie wyrządza się zło człowiekowi. Przenosząc tę myśl na teren techniki i medycyny, nie można zaakceptować takiego postępu, który nie bierze pod uwagę kryteriów etycznych, i który nawet w trosce o dobro jednego człowieka wyrządza krzywdę innym.
To wszystko nie oznacza, że Kościół tak po prostu odrzuca postęp techniczny, czy też, że kwestionuje potrzebę badań naukowych. Podkreśla jednak, że „byłoby czymś złudnym domagać się uznania moralnej neutralności badań naukowych i ich zastosowań; z drugiej zaś strony, kryteriów postępowania nie można wyprowadzić z prostej skuteczności technicznej, z pożyteczności, jaką mogą przynieść jednym ze szkodą innych. Wiedza i technika domagają się zatem, ze względu na istotne znaczenie, bezwarunkowego szacunku dla podstawowych kryteriów moralności, co oznacza, że wiedza i technika powinny służyć osobie ludzkiej, jej niezbywalnym prawom i jej prawdziwemu i integralnemu dobru”.
Zapłodnienie in vitro
Jedną z najbardziej dyskutowanych ostatnio kwestii jest sztuczne zapłodnienie pozaustrojowe, zwane zapłodnieniem in vitro, w probówce. Staje się ono zwłaszcza w krajach rozwiniętych coraz bardziej powszechną praktyką. Ale nie jest to procedura wolna od trudności natury etycznej. Otóż warunki laboratoryjne, w jakich dokonuje się zapłodnienia in vitro odbiegają znacznie od naturalnego dla tego procesu środowiska narządu rodnego kobiety.
Powołany do istnienia nowy byt ludzki w warunkach laboratoryjnych wystawiony jest od samego początku na poważne niebezpieczeństwa. Powstają one stąd, że gamety żeńskie przy wyjmowaniu z organizmu mogą ulec uszkodzeniu lub znajdować się w fazie poowulacyjnego starzenia się. Podobne uszkodzenie może dotknąć również gamety męskie. W rezultacie takiego działania lekarskiego stwierdza się dużą samoistną śmiertelność zygot oraz wysokie prawdopodobieństwo powstania przed urodzeniem wad genetycznych.
Jednym z najważniejszych i najtrudniejszych problemów w odniesieniu do zapłodnienia in vitro jest kwestia tzw. nadliczbowych embrionów. Chodzi o to, że do zapłodnienia w probówce bierze się zawsze większą ilość żeńskich komórek rozrodczych i dokonuje się ich zapłodnienia, a następnie niektóre z nich przenosi się do organizmu kobiety, inne zaś zamraża, gdyby pierwsza próba się nie powiodła. Po przeniesieniu do organizmu matki dwóch lub trzech embrionów, w przypadku udanego zagnieżdżenia się każdego z nich, lekarz po pewnym czasie pozostawia zazwyczaj tylko jeden, pozostałe zaś usuwa, czyli zabija. Jest to zatem świadome niszczenie życia ludzkiego. To właśnie zjawisko jest podstawową racją decydującą o etycznej niedopuszczalności tej metody reprodukcji.
Nawet zresztą przy założeniu, że uda się zamrozić wszystkie embriony nadliczbowe, bez konieczności niszczenia ich, to problem nadal pozostaje. Nie jesteśmy w stanie oszacować konsekwencji biologicznych zamrożenia istoty ludzkiej w początkowym, a więc bardzo delikatnym stadium jej rozwoju. Przecież kryształki lodu o mikronowej wielkości mogą spowodować deformacją fizyczną embrionu, co odbiłoby się wadami u człowieka po jego urodzeniu. Ewentualne psychiczne skutki zamrożenia, to kolejna kwestia, która nie może być pominięta.
„Nie możemy odpowiadać moralnie za coś, co leży zupełnie poza naszym zasięgiem. Pozostajemy zatem niewinni, kiedy rodzą się ułomni ludzie (wykluczając sytuacje, w których sami naraziliśmy rozwijający się ludzki organizm na działanie czynników teratogennych, np. alkoholu), i niewinni, kiedy poczęli się w sposób naturalny, ale nie dane było im się urodzić. Gdy jednak doprowadzamy w warunkach laboratoryjnych do poczęcia człowieka, sytuacja się zmienia: jakkolwiek nie mamy władzy nad procesami rozwojowymi, to zarodki powstały z naszej inicjatywy, w pełni świadomie naraziliśmy je też na utratę kruchego istnienia. Jeśli wykazywać będą jakieś rozwojowe błędy, możemy pytać, czy nie jest to wynikiem naszego zaniedbania”.
Co jeszcze jest istotne? Pomimo prac nad doskonaleniem techniki zapłodnienia in vitro około 25% embrionów zamrożonych, które nie zostały przeniesione do macicy kobiety, samoistnie umiera.
Możliwość manipulacji sprawi, że wcześniej czy później dojdzie do produkcji człowieka za zamówienie. Ta manipulacja właściwie już się dokonuje. Przecież wśród selekcji zarodków do implantacji brana jest pod uwagę chociażby płeć dziecka, a nawet sprawność fizyczna i psychiczna. Lekarz dokonuje więc wyboru zgodnie z życzeniem rodziców. To człowiek zaczyna decydować o cechach mającego się narodzić dziecka. Ono przestaje już być dla rodziców „genetyczną niespodzianką” jak to określił JPII. Mamy tutaj do czynienia z początkiem procesu powoływania do życia dziecka zgodnie z zamówieniem, jak samochodu czy mebli. Człowiek zaczyna zatem ingerować w bieg natury, a ta ingerencja najczęściej kończy się dla człowieka źle. Pan Bóg wybacza zawsze, człowiek czasami, natura nigdy.
Są jeszcze inne problemy, dotykające dziedziny prawa, pojawiające się z tym większą ostrością, że w Polsce nie ma wystarczających regulacji odnośnie statusu prawnego poczętych tą drogą embrionów, procedur postępowania, itp. Na przykład: Do jakiego stopnia lekarz, który przeprowadza zapłodnienie in vitro, odpowiada za wady genetyczne poczętego dziecka? Czy odpowiada ostatecznie za rezultat swych działań?
Często technika zapłodnienia in vitro bywa określana mianem leczenia bezpłodności. „Rzeczywiście, bezpłodność jest poważną chorobą i lekarze powinni podejmować wysiłek w celu jej wyleczenia. Istnieje dzisiaj wiele sposobów leczenia bezpłodności; niektóre z tych terapii są długie i uciążliwe. Ale sztuczne zapłodnienie do nich nie należy, albowiem nie ma charakteru ani terapeutycznego, ani nawet profilaktycznego. Małżonkowie poddający się zapłodnieniu in vitro są nadal jako para małżeńska bezpłodni. Ludzie mediów nie powinni więc stwarzać mylnego przekonania, że to działanie medyczne jest prawdziwie leczeniem bezpłodności”.
Jest rzeczą niewątpliwą, iż wobec pragnienia posiadania własnego dziecka nie sposób sformułować jakichkolwiek zasadniczych etycznych zastrzeżeń. „Pragnienie dziecka ze strony małżonków jest czymś naturalnym – przypomina watykańska Instrukcja Donum vitae. Wyraża powołanie do ojcostwa i macierzyństwa wpisanego w miłość małżeńską. To pragnienie może być jeszcze silniejsze, jeśli para małżeńska jest dotknięta nieuleczalną bezpłodnością. Jednakże małżeństwo nie przyznaje małżonkom prawa do posiadania dzieci, lecz tylko prawo do podjęcia takich aktów naturalnych, które same przez się są przyporządkowane przekazywaniu życia. Prawdziwe i właściwe prawo do dziecka sprzeciwiałoby się jego godności i naturze. Dziecko nie jest jakąś rzeczą, która należałaby się małżonkom i nie może być uważana za przedmiot posiadania. Jest raczej darem i to największym, najbardziej darmowym małżeństwa, żywym świadectwem oddania się wzajemnego jego rodziców”.
Nietrudno zauważyć, iż błędem rozumowania przypisującego rodzicom domniemanego prawa do posiadania dziecka, które czasem przybiera wręcz obsesyjny charakter, jest podporządkowanie dobra dziecka dobru rodziców. Dobro rodziców staje się wartością wyższą od dobra dziecka.
Ta logika właśnie prowadzi do pojawienia się przypadków kobiet, które zamawiały dziecko poczęte techniką in vitro, ale deklarowały, że są tak zaangażowane w pracę zawodową, że nie mogą teraz poświęcić czasu na ciążę, odraczając ją na późniejszy czas, powiedzmy w wieku 50 lat. Łatwo sobie wówczas wyobrazić sytuację nastoletniego młodzieńca, który – przy odrobienie szczęścia – znajdzie się pod opieką zaawansowanej w latach matki, która, być może bardziej jeszcze od niego, sama będzie wymagała stałej opieki.
Pragnienia posiadania dziecka nie wolno mylić z prawem do posiadania dziecka. Istnienie osoby ludzkiej nie może stać przedmiotem roszczeń, praw. Istnienie człowieka jest zawsze darem, nigdy zaś nie może być przedmiotem roszczeń.
Transplantacje narządów
Sukcesy osiągane przez lekarzy w zakresie przeszczepiania niektórych narządów w ciągu ostatnich 20 -25 lat jeszcze bardziej ukazały potrzebę oceny etycznej tych działań.
Nie bez znaczenia dla aktualności tego tematu są ostatnie wydarzenia związane z domniemanymi nieprawidłowościami ze strony jednego z wybitnych transplantologów, z podejrzeniami o przedwczesne spowodowanie śmierci, to wszystko wzbudziło nieufność, gwałtowny spadek dawców narządów.
Spróbujmy zatem uporządkować te kwestie w perspektywie zasad moralnych.
Ocena etyczna przeszczepów od osób żywych.
Stosowanie przeszczepów spotkało się z moralną aprobatą Kościoła: „Pośród tych gestów (wyrażających miłość heroiczną) na szczególne uznanie zasługuje oddawanie organów, zgodnie z wymogami etyki, w celu ratowania zdrowia, a nawet życia chorym, pozbawionym niekiedy wszelkiej nadziei”.
„Nie chodzi tu tylko o kwestię oddawania czegoś, co należy do nas – potwierdził swoje stanowisko Jan Paweł II w jednym ze swoich przemówień – ale również dawania czegoś z siebie, ponieważ na mocy jego istotnego połączenia z duszą, ludzkie ciało nie może być uznane tylko jako mozaika tkanek, narządów i funkcji raczej jako cześć składowa osoby, która manifestuje się i wypowiada się przez nie”.
Ocena etyczna przeszczepów ze zwłok
Było kilka nieporozumień wokół sprawy przeszczepów ze zwłok. Można domniemywać, że zostały one spowodowane brakiem właściwego przedstawiania problemu opinii publicznej. Jedną ze spraw, które domagają się uporządkowania jest ustalenie kryteriów śmierci osobniczej.
Nowa definicja śmierci, przyjęta powszechnie w 1969 r., została sformułowana przez komisję etyczną Uniwersytetu Harwarda. Według niej końcem życia człowieka jest śmierć mózgu, ponieważ ustanie krążenia krwi w nim powoduje jego nieodwracalne uszkodzenie.
„Wkrótce na podstawie obserwacji klinicznych definicję tę zmodyfikowano, uznając za koniec życia ustanie funkcji pnia mózgu, który jest odpowiedzialny za takie procesy, jak oddychanie, praca serca, krążenie. Wcześniej obumierają górne partie mózgu, a wraz z nimi świadomość i pamięć biograficzna. Stąd śmierć pnia oznacza śmierć człowieka jako zintegrowanej całości, choć poszczególne narządy czy komórki mogą żyć jeszcze jakiś czas (np. komórki skóry żyją jeszcze przez 48 godzin)”.
Po tzw. śmierci mózgowej nie da się już przywrócić człowieka do życia. Jej następstwem jest śmierć kolejnych organów: wątroby, śledziony; godziny trwa umieranie mięśni i kości.
Tak więc, choć wiadomo, że człowiek nie żyje, poprzez sztuczne oddychanie i wymuszanie akcji serca można jeszcze jakiś czas — nawet kilkadziesiąt godzin — stwarzać pozory życia.
Z jaką rzeczywistością muszą zatem zmierzyć się bliscy osoby zmarłej, potencjalnego dawcy, oraz lekarze?
„Na łóżku, wokół którego umieszczona jest skomplikowana aparatura, rodzina widzi zarumienione i ciepłe ciało swego bliskiego, jest to oznaka, że krew w nim krąży, a jego serce bije; widać nawet zapis jego pracy na monitorze. Pracują również nerki — do woreczka spływa mocz. Piersi lekko się unoszą i opadają w rytmicznym oddechu. Gdy członkowie rodziny patrzą na ciało, myślą: «Przecież on żyje, tylko śpi», i błagają lekarzy o ratunek. Wydaje się im, że wystarczyłoby mocniej nim potrząsnąć albo podać pacjentowi jakiś lek, by się obudził. Tymczasem gdy chce się pobrać narządy do przeszczepu, należy to zrobić w miarę szybko, ponieważ od tego zależy powodzenie transplantacji. Lekarz zadaje więc pytanie, czy osoba, która zmarła przed chwilą, za życia wyraziła swoją wolę co do pobrania narządów po jej śmierci. Takie pytanie naraża członków rodziny na dodatkowe cierpienie, ewentualnie budzi podejrzenia, że ktoś chce przyspieszyć zgon przez pobranie narządu, dlatego że jest on potrzebny do uratowania innego człowieka. Najbliżsi zazwyczaj sprzeciwiają się pobraniu jakiegokolwiek organu. Wówczas lekarze odstępują od pobrania narządu, mimo że polskie prawo nie zobowiązuje ich do uwzględniania woli rodziny”.
Najistotniejszym zatem elementem warunkującym dopuszczalność przeszczepów ze zwłok jest określenie kryteriów pozwalających na pewne stwierdzenie śmierci potencjalnego dawcy narządu. „Pobranie narządów z ciała zmarłej osoby jest uprawnione, jeśli poprzedzone jest stwierdzeniem pewnej śmierci dawcy. Wynika stąd obowiązek podjęcia środków wykluczających traktowanie osoby jako zmarłej wpierw nim z pewnością stwierdzi się jej zgon. Do takiego orzeczenia wystarczy stwierdzenie śmierci mózgu dawcy. Polega ona na nieodwracalnym ustaniu wszelkiej czynności mózgu. Po pewnym stwierdzeniu śmierci mózgu, to jest po należnej weryfikacji, można przystąpić do pobrania narządów. Można także w sztuczny sposób zastępować funkcje organizmu celem zachowania narządów w stanie spełniającym wymogi przeszczepu”.
Eutanazja
Słowo eutanazja wywodzi się z greki (eu = dobrze i thanatos = śmierć). Dosłownie oznacza więc „dobrą śmierć” lub „dobrze umrzeć”. Któż z nas nie życzyłby sobie „dobrej” śmierci? Z kolei, jakie znaczenie dać przysłówkowi „dobrze”? Należy pojmować go w znaczeniu fizycznym (brak bólu), psychicznym (harmonia z najbliższymi, odpowiedni czas na przygotowanie się do tego wydarzenia, spokojne stawienie mu czoła, itd.), czy też wreszcie w znaczeniu religijnym (świadomość istnienia życia pozagrobowego i końca życia jako początku nowego istnienia)? Być może wszystko to razem wzięte. Niemniej ten, kto opowiada się za eutanazją, pojmuje ją zasadniczo jako słodką śmierć, przypisując jej przeciwnikom przyzwolenie na śmierć bliźnich w cierpieniu, w samotności, w depresji.
Kilka nieporozumień związanych z pojęciem „eutanazja”
Jednoznaczne stanowisko Kościoła w kwestii etycznej kwalifikacji eutanazji domaga się precyzyjnego określenia, co jest, a co nie jest eutanazją. Przyjęło się w niektórych środowiskach wprowadzić rozróżnienie na tzw. eutanazję czynną i eutanazję bierną. Różnica miałaby polegać na sposobie zadania śmierci: bądź poprzez czyn prowadzący do zgonu, bądź też zaniechanie działania podtrzymującego życie.
Różnica polega jedynie na sposobie egzekucji, to zaś nie zmienia w żaden sposób etycznej natury czynu, który w każdym razie oznacza zabicie osoby. Eutanazją jest zarówno wprowadzenie do kroplówki substancji powodującej zgon, jak też pozbawienie chorego tlenu czy odcięcie odżywiania pozajelitowego.
Drogi egzekucyjne są różne, nie zmienia się jednak natura etyczna czynu, który zawsze uważany jest za zabicie osoby. Tak samo jak nie zmieniłaby się ona na przykład wtedy, gdybym wrzucił człowieka do morza, aby go utopić, lub gdybym widział jak wpada i nie uratowałbym go celowo, chcąc aby umarł.
Sporo zamieszania wprowadziło błędne przypisywanie terminu „eutanazji biernej” działaniu akceptowanemu przez naukę Kościoła, które z eutanazją nie ma jednak nic wspólnego. Chodzi o zaniechanie stosowania środków terapeutycznych, których skuteczność jest żadna lub znikoma, i które zamiast przedłużyć życie, niepotrzebnie wydłużają agonię.
Obowiązkiem lekarza jest jedynie przedłużanie życia, nie zaś przedłużanie agonii. Rezygnacja z niepotrzebnego przeciążenia chorego terapią, nie dającą żadnych szans na uratowanie życia, a przysparzającą mu zbędnego cierpienia, oznacza zwykłą kapitulację wobec nieodwracalnego wydarzenia śmierci, z którym nie da się już walczyć.
Sprawa śmierci Jana Pawła II. 30 marca pojawił się kwestia ponownego przewiezienia do Kliniki Gemelli.
Zaniechanie zbędnej terapii nie jest eutanazją. Eutanazja zadaje śmierć, rezygnacja z uporczywej terapii pozwala umrzeć.
„Pozwolić umrzeć”, nie oznacza tego samego co „nie pozwolić żyć”.
Współcześnie istnieje powszechnie uzasadniona i jednomyślna zgodność w traktowaniu jako zmarłą osobę, której umiera cały mózg, nawet jeśli występują jeszcze niektóre funkcje (jak sama praca serca). Kiedy posiada się absolutną pewność śmierci mózgu (kory mózgowej odpowiedzialnej za funcje pamięci, myślenia, świadomego poruszania się i rdzenia odpowiedzialnego za funkcje życiowe, jak oddychanie, utrzymywanie stałej temperatury), osoba nie żyje, nawet jeśli przez jakiś czas jej serce jeszcze bije. Odłączenie aparatury podtrzymującej już tylko biologiczne czynności organizmu nie jest zadaniem śmierci, czyli eutanazją, ale akceptacją zaistniałego już wydarzenia śmierci.
Ewentualność zalegalizowania eutanazji na życzenie.
Kardynał Martini powiedział w jednej ze swych homilii: „Potworna jest taka miłość która zabija, taka litość która eliminuje tego, kto nie może znieść bólu, taka filantropia która nie wie czy zamierza uwolnić innego od życia, które stanowi jedynie ciężar, czy też siebie samego od ciężaru czyjegoś życia”.
W systemie prawa polskiego eutanazja jest nielegalna i traktowana jako przestępstwo przeciwko życiu w świetle przepisów szczególnych nowego Kodeksu Karnego z 6.VI.1997 r., z mocą obowiązującą od 1 IX 1998 r. Jest – owszem – dodany do artykułu 150 §2, który pozwala sądowi w wyjątkowych wypadkach na zastosowanie nadzwyczajnego złagodzenia kary, a nawet na odstąpienie od jej wymierzenia. Przepis ten jest niewątpliwie wyrazem nasilających się tendencji do legalizacji (Holandia, Dania, ostatnio Luksemburg)
Co jest prawdziwą przyczyną pomysłów na legalizację eutanazji? Czy tylko współczucie i chęć ulżenia w cierpieniu? Od argumentów humanistycznych zwykle się tylko zaczyna: kiedy ktoś bardzo cierpi i sam prosi o uśmiercenie, to odmowa bywa przedstawiana jako coś niehumanitarnego. Często jednak od argumentów z litości przechodzi się do argumentów ekonomicznych: że naszego społeczeństwa nie stać na utrzymywanie tak wielkiej liczby chorych i starych. W miejsce eutanazji z litości wchodzi eutanazja z oszczędności.
Ten ciemny scenariusz to nie tylko fantazja. Oto jeden z popierających eutanazję holenderskich lekarzy, dr Admiraal, nie ukrywa, że uśmiercanie ludzi nieuleczalnie chorych jest dobrodziejstwem dla budżetu państwa, i że jest to dobry sposób na usunięcie nadmiaru osób starszych w społeczeństwach zachodnich, których utrzymanie przecież kosztuje.
„Tracąc wrażliwość na Boga, – przestrzegał Jan Paweł II w Evangelium vitae – traci się także wrażliwość na człowieka, jego godność i życie” (21).
Biorąc pod uwagę naturalny odruch człowieka wyrywającego się ku życiu, ewentualna prośba o eutanazję musi być poddana wszechstronnej weryfikacji. Często prośba ta nie jest tym co rzeczywiście wyraża. Należy wziąć pod uwagę poważną ewentualność, że prośba o eutanazję kryje zupełnie inną treść niż wolę śmierci. Trzeba zatem przetłumaczyć prośbę: „pozwólcie mi umrzeć” jako: „ulżyjcie mojemu cierpieniu”, „bądźcie ze mną, posłuchajcie mnie”. Nie zawsze też chodzi w tej prośbie o ból fizyczny. Chory może prosić o śmierć gdyż czuje się niepotrzebny, opuszczony i zapomniany. A na tę dolegliwość są inne środki zaradcze, niż zadanie śmierci.
Nie można wykluczyć też przy legalnej dopuszczalności eutanazji na życzenie możliwości manipulacji wolą chorego. Chory widząc, że nie daje mu się żadnej nadziei, może czuć się psychologicznie zmuszony do sformułowania takiej prośby, widząc w postawie otaczających go osób oczekiwanie na taką decyzję z jego strony.
Jest jeszcze jeden argument, który nakazuje zweryfikować tezę o możliwości wyrażenia prośby o śmierć przez chorego terminalnie w sposób świadomy i dobrowolny.
Ten argument odwołuje się do specjalistycznej wiedzy psychiatrycznej
prof. Stanisław Pużyński, kierownik II Kliniki Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Otóż autor dowodzi, że u większości chorych w terminalnej fazie choroby występuje jako kliniczny, psychiatryczny stan chorobowy – depresja.
Prof. Płużyński stwierdza, że „pragnienie śmierci i myśli o samobójstwie u ciężko chorych, zwłaszcza dotkniętych nieuleczalną chorobą idą w parze z obecnością depresji o nasileniu klinicznym”. Taki stan depresyjny w świetle obowiązującego w Polsce prawa może usprawiedliwić nawet przymus leczenia w przypadku ujawnienia się tendencji samobójczych. A zatem – dowodzi autor – żądanie pozbawienia życia przez chorego z depresją (prośbą o tzw. samobójstwo w asyście lekarza, czyli po prostu o eutanazję) należy uznać za nieważne. Również z punktu widzenia klinicznego rozważania nad ważnością takiego żądania (świadoma zgoda) prowadzą donikąd.
W związku tymi uwagami prof. Płużyński stwierdza:
1. Ocena czy żądanie pomocy lekarza w samobójstwie jest w pełni świadome i „racjonalne”, czy też jest przejawem zaburzenia depresyjnego jest często trudne lub wręcz niemożliwe.
2. Zniechęcenie do życia i pragnienie śmierci nie jest cechą trwałą i u wielu osób przemija.
w odniesieniu do licznych zaburzeń psychicznych, w tym depresji, pojęcie „nieuleczalności” nie ma zastosowania.
Perspektywa biblijna
Boży plan dotyczący ludzkiego rozmnażania się wskazuje na fizyczny kontakt mężczyzny i kobiety owocujący połączeniem się gamety męskiej i żeńskiej dający początek życia nowej istocie ludzkiej. Natomiast przy klonowaniu nie ma już potrzeby takiego zbliżenia. Nie mamy też tutaj do czynienia z tworzeniem ale z powielaniem, reprodukcją już istniejącego indywiduum. Jest to więc ewidentna ingerencja w Boży plan dotyczący ludzkiego rozmnażania się. Nie pierwsza zresztą. Dzisiaj medycyna może z jednej strony utrzymywać przez dłuższy czas przy życiu wegetatywnym faktycznie martwe już osoby, z drugiej zaś (paradoksalnie) szuka wciąż nowych metod zabijania żyjących, czego potwierdzeniem są zjawiska aborcji i eutanazji. Człowiek upojony sukcesami w dziedzinie techniki czuje się samowystarczalnym panem życia i śmierci. Chce dziś decydować o momencie jego zapoczątkowania i zakończenia, o tym, które życie jest godne zaistnienia, a które nie, chce mieć wpływ również na sposób jego przekazywania (klonowanie, in vitro, itp.).
Niestety rzeczywistość pokazuje, że człowiek nie przestaje wyciągać ręki po „zakazany owoc”, którym jest chęć zawłaszczenia nienaruszalnych źródeł życia. Oby nie musiał boleśnie odczuć, że owoc po który sięga okazał się trujący.